Epidemia cholery

Epidemia cholery w Lublinie

Rafał Panas

Fragment książki „Dziki Lublin. 10 niezwykłych, poruszających i sensacyjnych historii z nieistniejącego miasta”

cholera w lublinie

W tej okolicy wybuchła zaraza. Ulica Ruska przełom XIX/XX wieku (fotopolska.eu)

Czechówko, niech cię cholera weźmie!

Epidemia cholery, to trzymiesięczna wojna, którą w 1892 roku stoczyli mieszkańcy Lublina. Zaraz pochłonęła życie prawie tysiąca osób. Oto, jak wyglądała ta mała apokalipsa.

Podpułkownik Iwan Akimow, policmajster Lublina, miał dużą wadę. Nie, nie był perfekcjonistą. Po prostu lubił wypić.

Odsunął stos raportów o kolejnych zachorowaniach na cholerę, postawił na biurku kieliszek i solidnie już napoczętą z rana butelkę koniaku. Szybko wypił dwie kolejki. Starł kroplę alkoholu z munduru, rozpiął kołnierzyk i rozparł się w fotelu. Odetchnął głęboko.

Coś mu się do diabła należało od życia!

Co to za wrzaski? Akimow zerwał się z fotela. Nalał sobie i nieco chwiejnym krokiem podszedł do okna.

Kieliszek wypadł mu z dłoni i roztrzaskał o podłogę.

Przed siedzibą szefa policji stał tłum Żydów. Na oko z tysiąc osób. Akimow nie słyszał wszystkich wyzwisk i krzyków. Widział, że ludzie są rozwścieczeni, a strażników ziemskich zbyt mało, żeby ostudzić gorące głowy.

Policmajster oblał się potem.

Tłum oblegający gmach rozpędzili dopiero strażnicy i żandarmi ściągnięci z całego miasta.

Epidemia cholery w XIX wieku – pijany policjant, wystraszony lekarz

Gubernator Władimir Tchorżewski czytał raport z zamieszek z zaciśniętymi pięściami. Miał już dość Akimowa, pijaka i łapówkarza. I wcale nie dziwił się Żydom.

Pierwszy chory na cholerę zmarł w Lublinie 19 sierpnia 1892 roku. Przez cztery dni Akimow nie zrobił nic, żeby powstrzymać chorobę, która dziesiątkowała żydowską dzielnicę.

Policmajster policmajstrem, ale Tchorżewski miał też problem z Julianem Kwaśniewskim, gubernialnym inspektorem medycznym. Kwaśniewski zamiast zmierzyć się z cholerą, wyjechał do Nałęczowa.

Drań myślał pewnie, że zaraza nie dotrze do sanatoryjnego miasteczka…

Szef policji i szef lekarzy zostali szybko odwołani. Jednak cholera już ściskała Lublin kościstymi palcami. 
Jeszcze niedawno miasto wydawało się nieźle przygotowane – mimo braku pieniędzy – na zmierzenie się z chorobą, która przywędrowała z Rosji.

Pozory, pozory, pozory.

Zaraza zabija w Lublinie

Na cholerę do końca sierpnia zachorowało 736 osób. Zmarło 229 lublinian.

We wrześniu zaraza ścięła z nóg 1513, a zabiła 572 mieszkańców. Przede wszystkim najbiedniejszych – Żydów.

W Lublinie na małej powierzchni tłoczyło się 54 tys. mieszkańców (więcej ludzi żyło tylko w Warszawie i Łodzi). Przeludnienie i fatalny stan sanitarny dzielnic miasta zamieszkanych przez ubogą ludność, to sojusznicy cholery.

Biegunka i wymioty. Tak zaczynała się choroba. Podstępna i śmiertelnie groźna – w XIX wieku na cholerę umierało 40-60 proc. zarażonych.

Cholera zazwyczaj nie wywołuje gorączki i bólu brzucha. Jednak, jeśli chory w porę nie zaczął leczenia, jego stan się pogarszał. Szybkie odwodnienie sprawiało, że oczy zarażonego zapadały się, rysy twarzy wyostrzały, skóra wysuszała, a głos zmieniał.

Epidemia cholery w Lublinie: Czechówka, Lubartowska, Ruska

Epidemia cholery zaatakowała mieszkańców nędznych domów rozsianych w północnej części miasta, przede wszystkim wzdłuż rzeki Czechówki, w rejonie ulic Lubartowskiej i Ruskiej.

Dziś, jeśli komuś nie przeszkadza sznur samochodów pędzących al. Solidarności i smętny widok rzeczki zamienionej w kanał, może bez przeszkód przespacerować się wzdłuż Czechówki.

Sto lat temu było zdecydowanie trudniej.

Lublin śmierdział. Śmierdział niewyobrażalnie.

Oto jak wyglądał kanał, którym spływały nieczystości z ulicy Poczętkowskiej (Staszica) na łąkę przy Czechówce, tuż za szpitalem.

Wyobraźmy sobie mały pagórek, a pod nim łączkę, przez którą przepływa strumień. Stojąc przy strumieniu i patrząc na pagórek, widziemy w nim wielki otwór – to wylot kanału, z którego sączą się nieczystości, by się rozpłynąć w błocie, a raczej jakiejś wstrętnej, przerażającej dla wzroku i powonienia mieszaninie wypełniającej rów, łączący wylot kanału ze strumieniem. Ten wielki otwór kanału, ziejący wszystkiem, co może być najwstrętniejszym i najniezdrowszem i ten rów, wypełniony substancjami w których wiecznie zamieszkuje groza epidemii – to pomniki, które od dziesiątków lat wołają o pomstę do nieba – pisał redaktor „Gazety Lubelskiej”.

Bogaci z Krakowskiego Przedmieścia nie chorują

Na dworcu kolejowym w Lublinie wysiadł pod koniec września dr. J. Zawadzki, wysłannik specjalny „Kuriera Warszawskiego”. Cel: zbadanie dlaczego wybuchła choroba i jak przebiega.

Doktor Zawadzki wjechał ulicą Zamojską i Kowalską do centrum miasta.

Przedsięwzięte przez władze środki budzą zaufanie, że niebezpieczeństwo nie jest ani tak blizkie, ani tak straszne – pisał Zawadzki w liście do redakcji. I dodał z wyraźną ulgą: W samem mieście wśród inteligentnej części mieszkańców dotąd nie zaszedł żaden wypadek śmierci na cholerę, a lista zasłabnięć jest tak mała i tak słaby przebieg choroby, iż twierdzić prawie można, że cholera wśród inteligencyi nie szerzy się wcale, co jest jednym z nader ważnych dowodów, że od cholery ustrzedz się można.

Zawadzki rozpytał miejscowych. Elegancko ubrani mieszczanie z lękiem wskazują na północ.

Epidemija rozpoczęła się na ul. Lubartowskiej, gdzie nie oszczędzała żadnego domu i ztąd już trzymając się brzegów Czechówki, szerzyła się w całej dolnej (północnej) części Lublina, przeważnie zamieszkałej przez ludność żydowską – raportował doktor.

Cholera – jak stwierdził Zawadzki – opasała Lublin „jakby obręczą”, pozostawiła jednak środek miasta “lepiej pod względem sanitarnym utrzymany, w pożądanym stanie zdrowia”.

Powód rozprzestrzeniania się choroby był dla wysłannika warszawskiej gazety pewny. To „brak dobrej wody i złe, a raczej żadne prawie wydalanie nieczystości”. Ludzie czerpali wodę ze studni, które były rozsadnikami epidemii. Gorzej – najbiedniejsi wypełniali wiadra i naczynia cieczą z Bystrzycy i Czechówki („raczej kałuży niż rzeki”).

Na marginesie, prasa żydowska wskazywała, że wśród najbiedniejszych Chrześcijan też jest pełno „niechlujstwa, brudu i zaniedbania”. Wystarczy „po zaułkach zamieszkanych przez żydowski proletaryjat, zajrzeć do suterynowych siedzib chrześcijańskich wyrobników i robotników, by o tem się przekonać”.

Epidemia cholery – kwarantanna, przymusowa dezynfekcja, zamknięty Lublin

Do walki z zarazą ruszyły kilkuosobowe lotne oddziały lekarzy, felczerów i sanitariuszy. Izolowali chorych, leczyli na miejscu lub wysyłali do szpitala (trafiało tam bardzo mało osób), dezynfekowali zmienione miejsca wapnem gaszonym, roztworem kwasu karbolowego, mydła lub ługu oraz roztworem sublimatu.

Działali też lekarze rewirowi, a na ulicach wisiały plakaty, jak radzić sobie z chorobą.

Co z tego, skoro wielu lekceważyło zalecenia medyków i władz. A nieczystości nie zniknęły w magiczny sposób z placów i ulic miasta.

Władze carskie działały opieszale – brakowało pieniędzy i środków dezynfekujących.

Mieszkańcy, przede wszystkim wyznania mojżeszowego, umierali. Tylko od 28 do 31 sierpnia zachorowały 102 osoby, a zmarły 24. Wybuchały coraz to nowe zamieszki. Zrozpaczeni lublinianie wpadali w panikę. Żydzi rozebrali nawet fragmenty młyna Krauzego, żeby spuścić spiętrzoną wodę i „wymyć” epidemię z Lublina…

Przymusowo dezynfekowano bagaże i odzież pasażerów pociągów jadących przez Lublin. Władze zakazały prania bielizny w Czechówce, handlu odzieżą używaną, warzywami i owocami, ograniczono sprzedaż mięsa (zaczęło brakować wołowiny). Z guberni suwalskiej przyjechały posiłki – 20 policjantów do pomocy przy kontroli zaleceń władz.

Nikt nie mógł wyjechać z miasta bez specjalnego pozwolenia. Jednak chorzy uciekinierzy z Lublina pojawili się m. in. w Lubartowie.

Cholera przypłynęła do miejscowości nad Wieprzem na tratwach flisaków. W całym powiecie lubartowskim zmarło z jej powodu niemal 400 osób (nieco więcej wyzdrowiało).

W połowie września – w momencie szczytu epidemii – mieszkańcy najbiedniejszych dzielnic znaleźli się w katastrofalnej sytuacji. Chorowało ponad 400 osób.

Widok biednych części dzielnicy żydowskiej wstrząsnął generałem baronem von Medem, który przyjechał na kontrolę z Warszawy.

Przejeżdżając przez ulicę Jateczną (dzisiaj al. Solidarności – przyp. aut. ), jak wiadomo bardzo wąską, z wysokiemi, gęsto zaludnionemi przez ubogą ludność żydowską domami, J. E. wyraził chęć, aby w celu zapobieżenia szerzeniu się epidemii, ludność tych domów była rozlokowaną w miejscach, gdzieżby nie było takiej ciasnoty – relacjonowała „Gazeta Lubelska”.

Zapieczętowano całkowicie pewien dom przy ul. Ruskiej gdzie na cholerę zmarło kilka osób. Chorzy trafiali do izolatki zorganizowanej w browarze udostępnionym przez braci Vetterów. Planowano nawet rozbić namiotowe miasteczko dla chorych poza granicami Lublina. W żydowskim szpitalu szybko zabrakło miejsc, więc zorganizowano tymczasowy na 40 miejsc.

Handel i usługi zamarły – nieszczęśni mieszkańcy nie mieli się z czego utrzymać.

Cholera – ile ofiar było w Lublinie?

Liczba zachorowań zaczęła spadać dopiero w połowie października. Wtedy walka z cholerą zaczęła przynosić widoczne efekty. 19 października – pierwszy raz od ośmiu tygodni – nikt z chorych nie umarł.

Według danych oficjalnych – najprawdopodobniej zaniżonych – na cholerę zachorowały w Lublinie 2284, a zmarły 883 osoby. Niektóre źródła podają, że tylko wśród Żydów był aż 1261 zgonów!

Carski gubernator stwierdził, że brak mu pieniędzy na wsparcie dla dotkniętych zarazą.

Ciężar pomocy spadł na barki Żydowskiego Komitetu Opiekuńczego i kilku innych instytucji. Gmina żydowska wydawała codziennie 500 obiadów w cenie 3 kopiejek. Rozdawała też gorącą herbatę i bułki.

Pieniądze dla chorych współwyznawców przekazywali kupcy i przedsiębiorcy. Także spoza Lublina – np. pewien fabrykant łódzki przesłał 300 rubli. Naturalnie potrzeby były o wiele większe.

Ofiary cholery pozostawiły prawie tysiąc wdów i sierot bez zabezpieczenia i bez żadnych środków do życia. Nie szczędzimy pieniędzy ani zdrowia w walce z groźną epidemią. Niestety, nasze siły są niewystarczające i brakuje nam środków, by założyć drugi sierociniec dla dzieci, które niedawno straciły rodziców. Nie możemy karmić wdów i rekonwalescentów. W rzeczywistości wszyscy potrzebują natychmiastowej pomocy żywnościowej, aby nie stali się dystrybutorami nowej fali choroby. W tej sytuacji jesteśmy zmuszeni zwrócić się do współczujących serc naszych współwyznawców w Warszawie. Nie zamykajcie oczu na swoich biednych braci – błagali w październiku przedstawiciele komitetu ratującego lubelskich Żydów.

Powstał komitet pomocy poszkodowanym Chrześcijanom. Tworzyły go osoby z elity towarzyskiej i finansowej ówczesnego Lublina.

Owcześni celebryci zbierali datki na chleb, gorącą herbatę i zupę dla najbiedniejszych, zorganizowano też m.in. dwa spektakle amatorskiej grupy teatralnej. Powstał także tymczasowy przytułek dla sierot – schroniło się w nim 43 dzieci.

Bardzo rzadko kto z biednych żąda herbaty darmo, czego zresztą dyżurni nie odmawiają. Zapotrzebowań araku, koniaku lub wódki niema prawie wcale… chyba który z dyżurujących, spostrzegłszy upadek sił lub osłabienie biedaka, dolewa trochę araku do herbaty, lub daje mu kieliszek wódki – relacjonowała „Gazeta Lubelska”.

Prawie co 20 mieszkaniec Lublina uciekł przed cholerą lub został przez nią zabity. Miasto do początku XX wieku nie odzyskało dawnej liczby obywateli. Ludzie bali się, że epidemia cholery wróci.

Nad Czechówką zmieniło się niewiele – do czasu jej uregulowania w latach 30-tych XX wieku.

Mieszkańcy lepszych dzielnic obawiali się, że z obskurnych bud wzdłuż brudnej rzeczki wylęgnie się groźna choroba. Władze nie mogły się zdecydować: strzec brzegów Czechówki czy używać jej, jako kanału ściekowego.

Jakieś dziesięć lat po epidemii, doktor Mieczysław Biernacki pisał:

Corocznie około 600 ludzi umiera w Lublinie za wiele, tak że w ostatnich latach liczba śmierci przewyższa liczbę urodzin. Jest to więc stan okropny, a cyfry te są tak wymowne, iż bez wątpienia lublinianie przyjmą sprawę kanalizacji gorąco do serca i dołożą wszelkich starań, aby ją szybko urzeczywistnić.